Pisząc te słowa trzymam już w ramionach synka. Kiedy powinien był wciąż jeszcze siedzieć w środku brzucha (co by mama dalej hulała, hulała…), postanowił urodzić się, ni stąd ni zowąd. Było to na przełomie 37 i 38 tygodnia, czyli nieco za wcześnie. Zapewne przyspieszony wyjazd na świat umożliwiła mu hiperaktywna matka, zanim zdążyła na dobre uwić gniazdo :) Pojawił się nagle, cały, zdrowy, donoszony. I tym sposobem już od 7 tygodni jesteśmy razem. Wracam do posta, którego zaczęłam pisać zanim to się wydarzyło. Było to tak:
“Doszło do tego, że rozpoczęłam 9 miesiąc i ciągle hulam! Hurra! A zatem jest to możliwe.” (Tyle wpisu zdążyłam przygotować :) Resztę piszę z perspektywy “po”).
No i tak… Udało się! Przehulałam całą ciążę, od początku do rozwiązania (no, prawie).
Sądzę, że bycie wierną sobie i swoim ulubionym aktywnościom sprawiło nie tylko, że kółko wciąż się kręciło wokół mnie w ciąży (moje ciało się zmieniło, ale nie zapomniało, jak to się robi!), sprawiło także, że 9 miesięcy minęło… tak, lekko, mimo przybywających kilogramów. Wierzcie lub nie, ale tylko raz w ciąży bolały mnie plecy (i to wtedy, gdy przed Bożym Narodzeniem trochę przesadziłam ze sprzątaniem, gotowaniem itd). Sprawne ciało naprawdę pomaga znosić ciążowe trudności. I nie tylko – mogę dziś powiedzieć, że miałam dobry poród. Nie łatwy i nie przyjemny, bo to jedno z najtrudniejszych doświadczeń w życiu, ale dosyć krótki, naturalny i taki, po którym mogłam (po krótkim odpoczynku) wstać i usiąść :)
Zawdzięczam to szkole rodzenia (Pani Ewa jest najlepsza!), west coast swingowi, trochę pewnie ciążowej jodze, długim spacerom z psem-wariatem i bardzo bardzo hula-hoop! Temu, że w sobotni poranek zrywałam się na trening Pod Kwadratem :) Oraz zasuwaniu do pracy… do końca ósmego miesiąca. A zatem różnorodnym aktywnościom, które wszystkim przyszłym mamom ogromnie polecam – jeśli nie ma przeciwwskazań ze strony Waszego lekarza, nie zalegajcie na kanapie. Ciąża to piękny czas dla kobiety i należy go pięknie odtańczyć!
Zdjęcie powyższe (podobnie jak zdjęcie główne) wypożyczyłam z portfolio Cadencia Photography – ekspertki od zdjęć hulahoopowych i macierzyńskich! Uwielbiam.
Przede mną kolejne wyzwanie, czyli jak pogodzić hulanie i aktywny styl życia z opieką nad bobasem? No i czy hula-hoop pomaga w pozbyciu się flaczka – pozostałości po wielkim brzuchu? :) tam ta-dam! to wszystko okaże się już niebawem.
W 32. tygodniu ciąży postanowiłam zrobić filmik hulahoopowy, w czym pomógł mi mój niezastąpiony mąż i co usiłował nam utrudniać nasz niezastąpiony pies. Żeby udowodnić sobie samej, że można, i żeby pozostał ślad po wielkim brzuchu z małym Wiktorem w środku. To jest film o tym, że w ciąży należy się bawić, trudne tricki zostawić na potem, przygotować się na poród fizycznie i psychicznie – w tańcu, i korzystać z wolnego czasu, który pozostał do narodzin dziecka.
[responsive_vid]
Za udostępnienie miejscówki i sprzętu dziękuję Grupie Smacznego.
Efekty dopiero dzisiaj, bo debiutuję jako montażystka, więc się nieźle musiałam napocić, żeby to wszystko złożyć w jakąś sensowną całość (chciałam zrobić film 1-minutowy, ale się nie udało, wybaczcie…) – a poza tym w moim życiu pojawiły się nowe obowiązki :)
PS czyli kilka bonusów:
Parodia “I’m so Pregnant” – obejrzyj koniecznie, jeśli jesteś w ciąży :)
Hulahooperki i ich ciążowe hulanie w artykule Lilei Duran na Hooping.org
I mój syn, Wiktor :)
Ciekawe, czy będzie chciał ze mną kręcić…?
Uwiecznieni przez mojego brata Maćka / Grupa Obiektywni.
Leave a Reply